O tym, że Mistrzem może być każdy, że relacja Mistrz-Uczeń powinna się opierać na przyjaźni, o sile zespołu i podziwianiu swojej pracy nawzajem, o organicznej, cichuteńkiej, laboratoryjnej pracy animatora, o miłości do ludzi starszych i pracy z dziećmi i o tym, żeby nie chcieć zbyt wiele z Bożeną Szroeder rozmawia Łukasz Czapski.
fot. Alicja Szulc
Czy ważna jest dla Ciebie relacja Mistrz-Uczeń? Jak sobie ją definiujesz?
Można powiedzieć, że jestem wyznawczynią tego typu relacji. Ale nie nazywam jej Mistrz-Uczeń. Zawsze powtarzam, że nie ma nic piękniejszego niż spotkanie młodych ludzi z Mistrzami ale tymi Mistrzami mogą być tak samo ci młodzi ludzie. Dla mnie taka relacja powinna przede wszystkim polegać na towarzyszeniu sobie nawzajem, w ciągłym zaopiekowaniu, w serdeczności, pomocy. Nie tylko w momencie kiedy się coś razem robi. To się musi przekładać na całe życie. Pracuję z młodymi ludźmi, na przykład w projekcie Kroniki Sejneńskie. Ważne jest dla mnie czym jest ich życie. Nasza relacja nie realizuje się tylko w trakcie naszych spotkań ale wręcz przeciwnie. Oczywiście nie wchodzę na siłę w ich życie ale zawsze staram się mieć rękę na pulsie, być czujna, czy nie potrzebują mojej pomocy w sensie czysto ludzkim. Więc dla mnie relacja Uczeń-Nauczyciel, Uczeń-Mistrz – to jest relacja przyjaźni, współtowarzyszenia, partnerstwa ale też relacja, w której wyznacza się pewne granice. Granice są potrzebne, ponieważ zawsze jest to jednak również relacja wychowawcza.
A jaki Mistrzów spotkałaś na swojej drodze? Jaki to był rodzaj spotkania?
Moi Mistrzowie to moi współtowarzysze – czyli nasz zespół Pogranicza. To jest Krzysztof Czyżewski, który jest naszym szefem, Małgosia Czyżewska i mój mąż – Wojciech Szroeder. Razem przyjechaliśmy do Sejn i stworzyliśmy coś w czym trwamy i co rozwijamy do dzisiaj. Ale Mistrzami są też dla mnie nasi współpracownicy, którzy doszli do zespołu później. Na przykład Michał Moniuszko, który jest „naszym dzieckiem” i przeszedł przez wszystkie nasze programy edukacyjne a dzisiaj prowadzi bardzo nowoczesną i awangardową pracownię muzyczną, o pięknym i ciekawym programie. Tak samo jak Agatka, która opiekuje się całą naszą dokumentacją, prowadzi archiwum Pogranicza i bibliotekę. Jej zaangażowanie, stosunek do tych materiałów – to jest coś, co mnie niezmiernie inspiruje i popycha do tego, że sama chcę być lepsza w tym co robię. Moim Mistrzem na pewno jest też mój teść, który jest historykiem z miłości. Był fantastycznym nauczycielem, animatorem wiejskiego życia. Mieszka na kaszubskiej wsi, z której uczynił niezwykłe miejsce spotkań.
A poza kręgiem najbliższych?
Są Mistrzowie, z których książkami zasypiałam, którzy prowadzili mnie różnymi, niezwykłymi ścieżkami. Taką osobą na pewno jest Jerzy Ficowski – poeta, cyganolog, szulcolog, niesamowity człowiek. Moja cała przygoda pracy w środowiskach cygańskich rozpoczęła się od jego książek. Potem Mistrzynią stała się również jego żona – Elżbieta Ficowska. Pokazała mi zupełnie inny kawałek świata, gdzie pamięć jest czymś najważniejszym. Moje spotkanie z panią Ireną Sendlerową, to też było spotkanie z wielką Mistrzynią. Od zawsze inspiruje mnie jej słynne zdanie, że jeśli człowiek potrzebuje jakiejś pomocy, to trzeba mu tę pomoc dać. Jest jeszcze Mistrz – Czesław Miłosz, który patronuje naszej pracy w Sejnach.
Z tego co mówisz wynika, że Mistrzem może stać się każda osoba, od której czegoś się uczymy, której spotkanie jest dla nas przełomowe, ważne. Nieistotne czy jest to ktoś młodszy od nas, starszy, czy może nawet już nieobecny.
Dokładnie tak. Ja po prostu bardzo kocham ludzi, którzy potrafią głęboko wejść w swoją pracę. W pracy animatora nie ma pośpiechu. Działamy bez nerwowego spoglądania na efekty, w długich procesach. Jest to praca organiczna, cichuteńka, laboratoryjna, czasem zupełnie nieefektowna. Ale w szerokiej perspektywie zawsze widać kierunek w jakim to zmierza. Teraz obserwuję swoją przyjaciółkę w pracy – Ulę Wasilewską, która też jest moim Mistrzem. Zajęła się wszystkimi naszymi wystawami. Patrząc na to, co z tego zrobiła, ile przychodzi do nas teraz młodych ludzi, z jakim zaangażowaniem ona pokazuje im poprzez te wystawy jakiś inny fragment świata – jestem zafascynowana. Praca potrafi nam się tak wymknąć z rąk i bardzo mocno zdeterminować nasze życie, zabrać w piękną podróż. Uwielbiam sama w czymś takim uczestniczyć i lubię też się temu przyglądać u innych.
Jakie były Twoje początki? Skąd pomysł, żeby zająć się właśnie tym i poświęcić temu swoje życie?
Zawsze to we mnie chyba było. Bardzo kocham ludzi starszych. To są kolejni moi Mistrzowie – ci wszyscy nasi dziadkowie, opowiadacze historii sejneńskich, którzy pootwierali przede mną takie drzwi i światy, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Światy, gdzie jest ogromna pokora przed przeszłością, gdzie jest przywoływanie dobrych wspomnień. Ale z młodymi ludźmi też lubię przebywać i pracować. W mojej pierwszej pracy, kiedy jeszcze prowadziłam dom kultury w Czarnej Dąbrówce, robiłam teatr z młodymi ludźmi. Przynosiło mi ogromną satysfakcje obserwowanie jak stają się kimś innym. Więc z jednej strony zawsze ciągnęło mnie do świata tych starszych, którzy zapewniają nam ciągłość, bez których nie byłoby rzeczywistości jaką znamy, bez ich pamięci. A z drugiej strony do tych najmłodszych, którzy są jeszcze wielu spraw nieświadomi, z tym swoim dziecięctwem, naiwnością, czystością, wyobraźnią. Te dwa skrajne pokolenia zawsze mnie uruchamiały do działania, do myślenia o swojej pracy.
Pamiętasz swoje pierwsze pomysły?
Pierwszym moim pomysłem był teatrzyk po balkonem, jak byłam mała. Zbierałam koleżanki, z balkonu zwieszony był koc, który był kurtyną i oczywiście zawsze musiałam być reżyserką. A potem ważnym pierwszym, świadomym doświadczeniem, była moja współpraca z klubem seniora. Ogromnym wydarzeniem był dla mnie nasz pierwszy spektakl, a właściwie rodzaj misterium, kiedy ci starsi ludzie, stojąc w wielkich ramach od obrazów, opowiadali o swoim życiu. To było niezwykle skromne, ale też niezwykle wzruszające. Wrażenie było tym silniejsze, że widownią były rodziny tych osób, które po raz pierwszy usłyszały osobiste historie swoich najbliższych. Dla mnie to było mocne zanurzenie. A potem drugim takim silnym doświadczeniem były moje wyjazdy do wiosek cygańskich. Przez 3 miesiące żyliśmy wtedy z Romami i ich rodzaj bycia, obecności, codzienności – to było coś niesamowitego dla mnie jako obserwatora. No a trzecim ważnym doświadczeniem, które trwa do dziś, jest ta moja praca sejneńska – zbieranie opowieści i przenoszenie je czy to na teatr, czy to na film jest ciągle dla mnie niezwykłą przygodą.
Co jest najważniejsze w pracy z lokalną społecznością?
Najważniejsze to być dobrze przygotowanym. To jest jak przygotowanie do długiej podróży – musisz mieć mapę, musisz wiedzieć gdzie się zatrzymasz, z kim chcesz się spotkać. To jest zawsze praca rozpoznawcza. Nie możesz wejść do domu Starowierów i zapytać ich o prawosławie. To ich skrzywdzi na wstępie. Przygotowanie to też wiedza. Jeśli będzie się miało szacunek do tego co się robi, jeśli się będzie chciało w to wejść głęboko – wszystko się potem wydarzy i wydarzą się rzeczy piękne. Trzeba cierpliwie towarzyszyć, poddać się trochę losowi. Być wiernym temu co się robi. Nie chcieć zbyt wiele. Drugą najważniejszą rzeczą są powroty. Nie można zaczynać jakiejś pracy z nastawieniem, że jest to tylko projekt. To jest podejście, które zabija istotę pracy animacyjnej w danym miejscu. Trzeba powiedzieć, że będzie się już w tym na zawsze – to jest już też twój los. To jest rodzaj najlepszego bagażu jaki możesz dalej nieść. I musisz go nieść i w radości i w zmęczeniu, ale to jest zawsze bardzo piękna droga. Nasza praca to jest praca ku powrotom.
Kogo zapraszasz do współpracy ze sobą? Z kim chętnie byś się spotkała w tym projekcie?
Ze wszystkimi, którzy chcieliby się też ze mną spotkać. Jak pracuję z dziećmi i mamy śpiewać, a one odpowiadają, że nie potrafią, zawsze im mówię, że nie sztuką jest zaśpiewać, sztuką jest spotkać kogoś z kim można zaśpiewać. Więc chciałabym spotkać kogoś, z kim będziemy mogli razem zaśpiewać.