Zofia Bisiak - z zawodu historyk sztuki . Za swoje osiągnięcie uważa stworzenie w Łucznicy Ośrodka Doskonalenia Animatorów Kultury. Prowadzi tam zajęcia plastyczne między innymi; z batiku, papieru czerpanego, malowania na jedwabiu.
Jeden z naistotniejszych zainicjowanych w roku 1998 przez nią projektów to program powszechnej edukacji architektonicznej. Jest wspótwórcą i jednym z sygnatariuszy “Karty Drahimskiej”
O urzędowaniu z młodszymi, międzypokoleniowej współpracy, przenoszeniu metod przez praktykę, o animacji i sztuce, o próbie zrozumienia potrzeb i możliwości społeczności, z którą się pracuję, szukaniu wewnątrz niej lidera, o tym, że dziecko może zostać naszym Mistrzem a animator może czasem dostać po głowie z Zofią Bisiak rozmawia Łukasz Czapski.
Jak Pani definiuje relację Mistrz-Uczeń?
Myślę, że sama spotkałam bardzo ważnych dla mnie mistrzów na swojej drodze i to te spotkania wpłynęły najbardziej na to co myślę o tym typie relacji. W tych spotkaniach ważna była wiedza „mistrzów”- a dla mnie dorównanie im wiedzą, dogadywanie się z nimi a w konsekwencji – współpraca. Wtedy były to głównie spotkania na polu sztuki. Zawsze dotyczyły też fachowości, bycia w czymś naprawdę dobrym. Później, w moim przypadku, przekształcało się to w długie głębokie przyjaźnie.
Co Pani najbardziej lubi w swoich spotkaniach z młodszymi ludźmi?
Tak naprawdę, cały czas urzęduję z młodszymi. W pewnym wieku już się tak dzieje, że pracuje się z młodszymi i jeszcze młodszymi, więc to się stało moją codziennością. Nie ma innej opcji. Zresztą uważam tak, nie tylko dlatego, że większość moich współpracowników czy uczestników moich warsztatów jest ode mnie młodsza. Nie ma innej opcji bo relacje międzypokoleniowe są bardzo ważne. Ja po prostu lubię młodych ludzi. Praca z nimi pozwala mi zachować pewną świeżość. Od nich się uczę. To niesamowite ile rzeczy umyka z wiekiem, czas je zabiera. Jeżeli chodzi o metody animacji, to odkrywane i przekazywane są głównie w praktyce, więc jeśli się ich nie przeniesie dalej, to niektóre znikają. Warto wchodzić w jak najwięcej interakcji z młodszymi również dlatego. Teraz mnóstwo uczelni, lepiej lub gorzej, kształci animatorów. Dawniej do tych umiejętności dochodziliśmy sami, również poprzez kontakt ze starszymi.
Czyli chodzi o zachowanie pewnej ciągłości?
Ciągłość jest ważna. Szczególnie ciągłość wiedzy. Oprócz animacji zajmuję się także sztuką i tą profesjonalną i naiwną. Konsultuję czasem prace magisterskie młodych ludzi, dotyczące sztuki naiwnej, art brut. Widzę ilu rzeczy nie są w stanie zrozumieć z tych procesów, które się toczyły 20, 30, 40 lat temu. Na przykład jakie były wtedy warunki w jakich istniała sztuka. Tego co było w podziemiu, tego co było na zewnątrz. Ten starszy kolega, nauczyciel, partner jest w takiej relacji tłumaczem tych dawnych zdarzeń. Niesie też pamięć o pewnych rzeczach. Dzięki temu wiele z nich można uratować przed zapomnieniem. Ale też lepiej zrozumieć to co się dzieje dookoła nas teraz, na przykład na polu sztuki, jeśli do niej wracamy. Teraz sztuka jest jedna. Wtedy była profesjonalna, amatorska, naiwna. Lepsze farby można było kupić tylko jeśli się miało zaświadczenie, że się jest artystą plastykiem, bo było ich mało. Dlatego amatorzy chcieli zostawać profesjonalistami – mieć uprawnienia, żeby móc kupować farby a potem sprzedawać swoja sztukę w galeriach.
A jak to wygląda w Pani pracy jako animatorki kultury?
Tu jest trochę inaczej. Jeżeli chodzi o animację to zawsze opiera się ona na pracy i spotkaniu z drugim człowiekiem. Różnice między moim pokoleniem i pokoleniem młodych animatorów są niewielkie. Może teraz częściej animatorzy pracują gdzieś chwilowo, z doskoku, na zasadzie pewnej interwencji. Takie są potrzeby. My mieliśmy kiedyś większy luksus pracy w procesie, dłuższej, spokojniejszej. Teraz częściej polega to na zasadzie jednorazowego zdarzenia. Gdzieś się kogoś zapali do czegoś, do jakiegoś pomysłu, działania i potem ta osoba zostaje nagle sama. I co dalej? Niestety domy kultury w większości przestały być miejscem, gdzie taka osoba może pójść, żeby kontynuować rozwijanie swojej świeżo rozbudzonej pasji.
Co jest według Pani najważniejsze w spotkaniu młodego twórcy/animatora z jego lokalna społecznością?
Najważniejsze jest zrozumienie potrzeb i możliwości lokalnej społeczności. Trzeba zmapować najważniejsze braki, co powinno się i co da się zrobić a potem wewnątrz znaleźć lidera, który pomoże nam poprowadzić projekt, zaangażować społeczność. Zarażenie choćby jednej osoby ze środka – lidera jest bardzo istotne. To ta osoba będzie kontynuować nasze działania i może zapewnić ich ciągłość nawet po skończonym projekcie. Pomysł twórcy/animatora to dopiero początek. Ważna jest też przestrzeń, gdzie realizujemy projekt. Przestrzeń kulturowa, architektura, przyroda wpływa na całe życie człowieka, na jego rozwój, zachowanie, na to jak się czuje. W działaniach animacyjnych warto wychodzić od przestrzeni. A przestrzeń to też ludzie.
A pamięta Pani projekt, który był szczególnie dla Pani ważny?
Dużo było ważnych. Choćby Łucznica, ale ostatnio myślałam o płockich spotkaniach. Robiliśmy kiedyś taki projekt podwórkowy w Płocku. Miał to być kolejny projekt architektoniczny dla dorosłych, ale po spotkaniu z grupą dzieciaków, które niespodziewanie wzięły udział w naszych działaniach, wszystko się nagle zmieniło. One były tak niesamowite, że z miejsca stały się naszymi partnerami. Poszliśmy za tym, czego one chciały. To była bardzo trudna dzielnica, właściwie slums. I te dzieciaki naprawdę chciały zmienić otaczającą je rzeczywistość, mimo tego, że niektóre miały dopiero po 4 lata. Robiły teatr dotyczący spraw i wydarzeń codziennych, pisały regulaminy dotyczące korzystania ze wspólnej podwórkowej przestrzeni. Udało im się zmieniać swój świat. My poszliśmy za nimi. W takich sytuacjach trzeba porzucić scenariusz. Trzeba się wsłuchać w partnera. W innym, też architektonicznym płockim projekcie realizowanym w przedszkolu okazało się, że projekt architektoniczny dotyczący zagospodarowania przestrzeni przy przedszkolu jest bez sensu. Spytaliśmy dzieci dlaczego według nich tak to zostało zaprojektowane i jeden maluch powiedział - bo człowiek z wiekiem głupieje. Zaczęliśmy się śmiać ale to nas upewniło, że właśnie dlatego edukację trzeba zaczynać od najmłodszych lat. Uwaga – dziecko też może być naszym mistrzem!
Co może w takim razie animator?
Może oczywiście dostać w głowę. Ryzyko zawodowe. Jeśli dochodzi do prawdziwego spotkania z grupą – może wszystko.
Z kim chciałaby się Pani spotkać w tym projekcie?
Z kimś twórczym, elastycznym, lubiącym myśleć, wiedzącym czego chce. Mnie w dalszym ciągu najbliższe są sprawy przestrzeni.